Robole z listami

Polskich listonoszy zbuntowali syndykalista z hipisem.

Na Rafała Czerskiego znajomi wołają „ADHD”, bo nie może usiedzieć w miejscu. Studiował filozofię, ale zawalił i postanowił ruszyć w podróż dookoła świata. Skończyła się po kilkuset kilometrach, we wsi Grabówka w Bieszczadach. Zamieszkał tam w hipisowskiej komunie. Rano mieszał ziarno z wodą i piekł na piecu, w południe prażył len, przed wieczorem szedł po uschnięte gałęzie na opał. Kiedy brakowało pieniędzy, grał w mieście na bębnie albo sprzedawał olej lniany.

– Uczyliśmy się, jak żyć we wspólnocie, bez hierarchii, natura, pokój i muzyka. No, czasem darliśmy koty, najczęściej o to, kto pozmywa – opowiada. Wyjeżdżał z Grabówki po czterech latach ze świerzbem i myślą, że był to najlepszy czas w jego życiu. Był kowbojem w Portugalii, w Norwegii restaurował stare drewniane domy. Do Polski wrócił za dziewczyną. Zatrudnił się na poczcie w Wołominie jako skoczek, czyli listonosz bez rejonu.

Rafał Czerski: – 200 poleconych dziennie, 50 przekazów, a jeszcze musiałem sprawdzać liczniki gazowe, roznosić ulotki, sprzedawać batony. Kiedy się zatrudniałem, miałem do ręki 1650 złotych, a ostatnio 1500. Nie dałem rady wynajmować mieszkania, znowu zamieszkałem z mamą. A mam, kurczę, 32 lata – mówi.

Na Leśniakowiznę, 60-kilometrowy rejon samochodowy, Poczta wysyłała go na rowerze. Rower – jego własny – szybko ukradli spod bloku, kiedy zanosił przesyłkę. Kolejny też kupił za własne, tak samo sakwy na listy. Poczta płaci jedynie dodatek rowerowy, ok. 20 złotych miesięcznie.

– Wymiana dętki w serwisie kosztowała mnie 25 zeta, w miesiącu szły dwie. Bagażnik łamał się od ciężaru przesyłek, siodełko wiązałem drutem. Przez 12 godzin w śniegu jeździłem z przekazami, a jak wracałem, to opieprz od naczelniczki, czemu nie sprawdziłem gazomierza. W końcu powiedziałem: dość, będę pracować osiem godzin i kropka. I zostałem tym złym – opowiada.

Jeszcze gorszym został, kiedy pocztę zalały dewocjonalia i postanowił przywrócić w urzędzie równowagę mocy – obok krzyża chciał powiesić pacyfkę. Usłyszał, że obraża uczucia religijne.

Przez znajomych dostał kontakt do Krzyśka z Wrocławia. Krzysiek listonoszem został tylko na chwilę.

– Ale było to siedem lat temu – zaznacza. Przez siedem lat oglądał z bliska zwykłą robotę listonosza: sprzedawanie zniczy i ubezpieczeń, roznoszenie ulotek i czasem listów, kilometry w deszczu i darmowych nadgodzinach. W ciągu siedmiu lat Poczta zabrała mu dodatek czasowy i dała podwyżkę, po której zarabiał mniej – razem z podwyżką ucięto bowiem premię. Działał w Związku Syndykalistów Polskich i walczył ze śmieciówkami w innych branżach. Na Poczcie o bunt było trudno.

Krzysiek: – Są u nas 73 związki zawodowe. Gdy listonoszy spychano na dno, najważniejszy, „Solidarność”, zajmował się organizacją spływów kajakowych.

Poza związkami listonosze z urzędów w Polsce nie mieli jak się porozumiewać, dlatego z Rafałem Czerskim założyli na Facebooku stronę Listonosze Polska. Najpierw dołączali znajomi listonosze, a potem poszło, przychodziły kontakty z miast i wiosek. Rysunki satyryczne na stronę zrobił listonosz rysownik Stanisław Kościesza.

Listonosz Sylwek (7 lat pracy): – Pracujemy za 1500 złotych, traktowani jak śmieci. Zasuwam w nadgodzinach, naczelniczka straszy, że będzie „usuwać najsłabsze ogniwo”.

Listonosz Robert (28 lat pracy): – Zdjęli godło z czapek, zabrali mundury. Przestaliśmy być urzędnikami. Jesteśmy robolami z listami, w odzieży ochronnej.

Listonosz Michał (27 lat pracy): – Chcemy przywrócić dobre imię Poczty. Teraz sami się wstydzimy, że przesyłki są opóźnione.

Publikują zdjęcia poprutych toreb, spodni, wózków. Piszą, że za trzy miesiące nadgodzin dostali 50 złotych albo że w Piasecznie już 4 tysiące listów niewyniesionych – miesiąc zaległości dla dwóch listonoszy.

„Sami segregujemy na rejony, ściągamy ładunek i wprowadzamy sobie listy. 7 listonoszy ma do dyspozycji pomieszczenie o powierzchni ok. 10 m kw. Korzystamy z komputerów na dyskietki”.

„Pracuję w WER Komorniki na rozdzielni. Nie można nic zrobić do picia lub wyjść do toalety, bo obserwują na kamerach. Od dźwigania i ładowania worków kaset bolą nas stawy, ręce mamy prawie do ziemi. Przyjechała Inspekcja Pracy, to przed miałyśmy zapowiedziane, że nie wolno dźwigać, ładować worków i ciągnąć pełnych kontenerów. Potem wróciło jak dawniej”.

„Dostałem ekwiwalent za umundurowanie za okres listopad 2014 – marzec 2017 w kwocie 104 zł. Dwa i pół roku za tę kwotę to mam około 10 gr na dzień. Zajdę do marketu, kupię foliową reklamówkę, nałożę na głowę i pójdę w rejon”.

 

Na rejonie. Listonosze i konfidenci

Drzwi za drzwiami. Otwierają się pierwsze – staruszka opowiada, co ją dziś boli (prawa stopa). Otwierają się drugie, kundel biegnie się przywitać. Trzecie – dowcipny człowiek, na poleconym podpisał się trzema krzyżykami. Czwarte: „Panie, nie wchodź, świeżo pastowane”. Szóstych nikt nie otwiera. Otwierasz dwudzieste, trzydzieste.

Roznoszę listy z Bogusią, Andrzejem, Piotrem, rozwożę z Jankiem.

Listonosz Robert radzi, że mam być trochę jak ksiądz proboszcz: – Starszym i samotnym ludziom zapewniamy kontakt ze światem. Aż wylewa się z nich, gdy z listem przychodzę. Jak im powiedzieć, że zgodnie z przepisami mam tylko 1,5 minuty na doręczenie?

Listonosz Andrzej: – Miałem adresatkę, panią Elę, księgową. Kiedyś dałem jej list, to powiedziała mi, że ma raka i żebym wypił z nią herbatę. Przez dwa lata rozmawialiśmy o wszystkim, czasem kupiłem jej chleba. Aż zmarła.

Listonosz Michał zaleca, bym był uważny jak dzielnicowy: – Jak policjant oczy musisz mieć otwarte. Kolegę napadli, jak niósł przekazy. I czujny. Prawie pięć miesięcy nosiłem emeryturę, którą odbierał syn. Mówił, że ojciec śpi na kanapie. Zwłoki ukrywał w pokoju.

Wszyscy radzą, żebym był ludzki – można nadłożyć drogi i emeryturę przynieść wcześniej, bo ktoś musi kupić leki – to i ludzie będą dobrzy. Bogusi adresatka dawała kasety disco polo i prawiła komplementy, że Bogusia się nie starzeje. Michał zaniósł listy na melinę, to dostał dobrego bimbru, a od tłumaczki znanej powieści pierwszą wersję tekstu. Chodzenie od człowieka do człowieka listonosza też zmienia.

Michał mówi, że miał kiedyś twarde nacjonalistyczne poglądy, ale zobaczył, że ludzie są różni i mu przeszło. Najważniejsze: jako nowy muszę mieć dobry kręgosłup, mocne nogi i nie za dużo wymagań. I lepiej, żebym lubił poniedziałki, bo poniedziałek jest piekłem.

– Przychodzi pampersiak, to wiadomo, że nie od razu będzie pistolero, nie od razu pobiegnie po rejonie jak my, staruchy. Zacznie o siódmej, to skończy po dwudziestej drugiej – mówi Bogusia. Codziennie robi 8 kilometrów na piechotę. Trochę jej dziś pomagam, żeby szybciej poszło, ale nie daję rady spamiętać kodu do klatki. Bogusia się dziwi, pamięta wszystkie w rejonie.

– Jak były stare domofony i nie było kodów, to robiłam tak, patrz. Wszystkie guziki naraz, 20 osób odpowiadało, wrzeszczeli na siebie, ale zawsze ktoś otworzył – opowiada.

Jej rejon wygląda jak litera „Z”.

– Tylko z dupką u dołu – dodaje Bogusia.

Na pocztę przyszła po maturze, tylko na wakacje, i została na 26 lat. Było lżej. Teraz listonosze, żeby na bieżąco roznieść swoje listy, musieliby często pracować po 12 godzin. Pracują podwójnie, bo rejony powiększono, gdy InPost przejął od Poczty kontrakt sądowy. Sądówki wróciły już na Pocztę, a rejony pozostały. Kierownictwo Poczty toleruje przeciążone rejony (a nawet zniekształca wyniki obciążeń, za jeden adres uznaje na przykład akademiki i bursy), bo brakuje ludzi. Brakuje ludzi, bo płacą mało, a jest ciężko.

Pampersiaki, czyli nowi, pierwszego dnia wychodzą na papierosa i nie wracają. Ludzi brakuje na okienkach, na ulicach, w sortowniach. Poczta prowadziła rekrutację Ukraińców, ale oni woleli przenieść się do pracy w markecie. W sortowniach zatrudniono więc więźniów. Z więzień przywożą i odbierają ich listonosze. W ciągu czterech miesięcy uciekło dwóch osadzonych.

Kółka wózka chlapią po kałużach. Pytam Bogusię, dlaczego przyłączyła się do buntu. Odpowiada, że robią z nich komiwojażerów. Na rejonie sprzedawała już batony i ubezpieczenia, a koledzy znicze i dewocjonalia. Z planów sprzedażowych listonosz rozliczany jest przez opiekuna sprzedaży. Opiekun przez naczelnika, a ten przez dyrektora regionalnego. Za wykonanie planu w 100 proc. (czyli na przykład założenie adresatom trzech kont w Banku Pocztowym) listonosz mógł dostać 200 złotych, naczelnik 500 złotych, a kierownik sekcji sprzedaży 600. Na każdym piętrze tej hierarchii dziobania były naciski, by sprzedać jak najwięcej towarów i usług. Jeśli się nie udało, musieli sprzedawać sobie.

Bogusia: – Dwa lata temu, na święta, przyszły batony Grześki. Nie schodziły, bo Poczta sprzedawała po 2 złote, a sklep naprzeciwko po 89 groszy. Naczelnik kazał, żeby każdy listonosz kupił po grześku.

Inni dla dobra planu kupowali bombki i cukierki, dwa razy droższe, więc mówią, że od razu lepiej smakowały. Nawet jak wyrobili plan, a urząd nie, to premii nie dostawali. Jeśli wyrobił listonosz i urząd, to Poczta zasłaniała się złą kondycją finansową spółki.

Paulina Kaczorowska przez półtora roku pracowała na okienku (pensja 1400 złotych). We wrześniu namawiała na zeszyty, a w listopadzie na znicze.

– „A ktoś umarł?”, pytali klienci, aż było wstyd. Jak nie udało się wmusić klientowi konta bankowego, to same sobie zakładałyśmy i rodzinę trzeba było namawiać. Oprócz pracy na okienkach trzeba było na urzędzie robić wszystko inne, bo nie ma komu. Nawet jak było luźniej, to naczelnik kazała na pusto wypuszczać numerki, żeby górze pokazać, że jest u nas świetny ruch – opowiada. Przeniosła się na infolinię w banku.

Bogusia: – Tutaj chodziłam z dyrektorem działu sprzedaży. Obserwował, czy wystarczająco gorliwie proponuję ubezpieczenia. Innym razem musieliśmy znaleźć prenumeratorów na pisma. Znalazłam za mało, więc sama zaprenumerowałam. „Poradnik Plantatora Buraka Cukrowego”, był najtańszy, na kwartał wychodziło tylko 3 złote. No, ale jak wszyscy zaczęli brać „Buraka”, to Poczta się wycwaniła i zrobili nam progi w złotówkach. Wtedy brałam droższe „Cogito”, córki i tak chodziły do liceum. A potem „Świerszczyka” dla bratanic.

Spisywała też liczniki gazowe, za jeden 70 groszy (minus podatek). Bogusia mówi, że od niedawna trwają podchody, by listonosze pomagali też w sprawie abonamentu. Mieliby sprawdzać, czy adresaci posiadają telewizory i radia. Nie zgadzają się.

Listonosz Michał: – I tak jestem narażony na napad na ulicy, a teraz dojdzie ryzyko dostania po mordzie od adresata. Czy przedstawiać, na którym etacie akurat przychodzę, listonosza czy konfidenta?

Bez nas nie ma was

Listonosze Polska powstali w styczniu 2016.

Pierwszy objawy buntu – namawiają się w komentarzach, żeby kończyć pracę po ośmiu godzinach.

Piotr: – Kiedyś pracowałem po 12, teraz ustawiłem sobie budzik. Jak dzwoni, to idę do domu.

Jeśli naczelnicy grożą zwolnieniami, zgłaszają się do Państwowej Inspekcji Pracy.

Drugi przejaw buntu – listy. Zaczęli wysyłać je do prezesa Poczty Przemysława Sypniewskiego i dyrekcji regionów. Nie dostali odpowiedzi.

Trzeci przejaw buntu – protesty. Pierwszy zorganizowała Częstochowa. W UP Szczecin nr 2 listonosze poszli w rejon tylko z płatnościami, a w Słupsku na 83 listonoszy do pracy przyszło 22 (reszta wzięła urlop na żądanie i jednodniowe L4). UP Lublin 50 zademonstrował w centrum miasta, a UP Wrocław 68 oświadczył: „Bez nas nie będzie was”, i rozpoczął strajk włoski. Listonosze zaczęli dostarczać przesyłki skrupulatnie i bez pośpiechu.

Na rejonie. Brązowe noski

– I jak? – pyta Andrzej, plecak zsuwa mu się z ramienia, bo przeładowany drukami bezadresowymi. Tak mówi się na ulotki i gazetki reklamowe, głównie sklepów odzieżowych i marketów, które każdy listonosz ma obowiązek roznieść kilka razy w miesiącu. Oprócz plecaka (5 kilo) ma torbę (12 kilo) i wózek (25 kilo), który teraz ciągnę ja. Ale Andrzej mówi, że to niewiele, bo bywa, że w wózku jest 40 kilogramów.

– Koledzy mają problemy z nogami, stawami, kręgosłupami – mówi.

Jeszcze, psiakrew, zachorował i kaszle, bo przeziębiony, ale nie pójdzie na zwolnienie, no nie zrobi tego chłopakom, żeby im przed świętami dołożyć rozbiórkę.

– A co to jest rozbiórka?

– Rozbiórka jest wtedy, gdy kogoś nie ma i trzeba rozebrać rejon na kilku listonoszy. Oprócz swojej pracy robisz część rejonu kolegi. To nadgodziny za darmo – mówi.

Są tygodnie, nawet miesiące, że listonosz rozbiórki robi dzień w dzień. Listy piętrzą się na poczcie, więc listonosze nie chorują i mają zaległe urlopy. Żeby chętniej nie chorowali, Poczta wprowadziła program „Stabilna jakość usług”. Zimą każdy z pracowników, który nie zachoruje, dostanie 200 złotych premii (brutto).

Tacham wózek i wspominam coś, że Poczta podobno ma problemy finansowe i dlatego sobie nie radzi. Andrzej się denerwuje. – A kto sponsorował premierę „Smoleńska” i Światowe Dni Młodzieży? Jakie problemy? Który zarząd daje sobie premie? Kto w lutym zrobił podwyżki cen o 25 procent? Komu wróciły z InPostu listy sądowe? A jeśli naprawdę nie ma pieniędzy, to dlaczego sądy ślą listy po kosztach? Minimalny koszt obsługi takiego listu to 3 złote, klient płaci 7, a sądy nawet 1,29, tak jest w Łodzi.

Jak to się dzieje, pytam jeszcze Andrzeja, że znalazłem wczoraj w skrzynce awizo, choć cały dzień byłem w domu.

– I do tego powtórne, choć pierwszego nie widziałem na oczy.

Andrzej: – Ja tak nie robię, to nie w porządku, ale są listonosze, którzy już nie wyrabiają przez nadgodziny, rozbiórki i idą na łatwiznę. Poczta przymyka oko, dopóki ktoś się nie zgłosi z reklamacją.

– Liściki! – woła w szpitalu.

– Liściki! – powtarzam za nim, bo robię za ucznia.

– Jak strajki? Trzeba ich za mordę trzymać cały czas! – interesuje się starszy pan pod dwunastką, w mieszkaniu zadymionym jak Kraków zimą.

Pod ósemką: – Drobniejszych nie może pan dać, po dziesiątkach?

W biurze: – Proszę pana, tu zwrotka i tu zwrotka? A nie można w jednym miejscu?!

– Nie można. Ten, kto wymyślił, wziął pewnie pieniądze, żeby to wymyślić.

Są trzy sposoby doręczania listów z potwierdzeniem, tłumaczy Andrzej: na naklejki, na karty drugiego chodu i na elektroniczny podpis na tablecie. Wchodzisz do kancelarii prawniczej i zaczynasz żonglerkę, bo trzy listy czasem doręczasz na trzy różne sposoby.

– Tak ktoś na Poczcie wymyślił, nas o zdanie nie pytał, a brązowe noski zatwierdziły – tłumaczy. Brązowy nosek, precyzuje, czyli człowiek, który nurkuje między pośladki szefa.

Wjeżdżamy z wózkiem na osiedle socjalne. Jakiś mężczyzna stoi przed domofonem i chwieje się na nogach, oczy ma zamknięte, a z ust zwisa mu papieros, który dawno zgasł. Na ławkach chłopaki słuchają rapu z telefonu: „Szklanka wbija ci się w twarz, z okrwawioną mordą przed siebie gnasz, pamiątkę masz do końca życia, morda do szycia.”.

Andrzej wymienia, co jeszcze im wymyślili.

Nowoczesność (wyjmuje tablet z torby) kosztowała listonoszy premie czasowe. Najpierw mieli doręczać tabletem wszystko. Ale system nie wyrabia i doręczają tylko sądówki. Więc Poczta wpadła na pomysł, że będą na tabletach mieć aplikację Orange i namawiać klienta na zmianę telefonu (na razie nie wyszło), a w przyszłości przeprowadzą spis powszechny.

Szuflada S5. W szufladzie biurka można mieć: trzy pojemniczki plastikowe, bloczek awizacji, dwa długopisy. Jeździ komisja od urzędu do urzędu i sprawdza. Michał miał więcej gumek w szufladzie, niż przewiduje regulamin, to mu wszystkie wywalili.

– Więc jak nie ma pieniędzy? Ktoś tym komisjom przecież płaci, żeby sprawdzały nam szuflady? – pyta Andrzej.

Co drzwi wręczamy: zajęcie komornicze, sprawa z sądu, mandat. Bilet z biura podróży. Takie osiedle. Mamy iść jeszcze do Goryla, który jest postrachem osiedla, i Andrzej mówi, żebym się zebrał w sobie i uważał, więc się zbieram, ale Goryla nie ma w domu.

 

 

Złote góry, garby w chmury

Bunt puchnie z Nowym Rokiem. Wyłaniają się listonosze koordynatorzy regionów, wysyłają delegatów na spotkanie ogólnopolskie. Ustalają postulaty. Cztery: podwyżka 1000 złotych brutto, reorganizacja rejonów i odtworzenie rezerwy chorobowo-urlopowej, przywrócenie premii czasowej. Tłumaczą że podwyżki to nie tylko pieniądze dla nich, ale na zachętę dla nowych, bo bez wsparcia padną jak muchy.

Listonosze wydają „Godność Pocztowca”. Planują pikiety w całej Polsce. Przed pikietami dyrektorzy regionalni objeżdżają urzędy, rozwieszają oświadczenie, że pikiety są nielegalne. 16 marca o siódmej rano, tuż przed pracą, listonosze demonstrują w 21 miastach.

W Wągrowcu trzymają transparent „Ośmiogodzinny dzień pracy”.

W Bielsku-Białej – „Chcemy pracować, nie harować, zarabiać, nie dorabiać”.

W Gdańsku – „Zarząd do roboty za 1500 złotych”.

W Turku – „Praca jest dla człowieka, a nie człowiek dla pracy. Jan Paweł II”.

W Opolu – „Obiecują złote góry, a nam garby rosną w chmury”.

Na Śląsku, w Piekarach, pikietę organizuje Klaudiusz Wieczorek. Jest członkiem „Solidarności”, dołączył, kiedy naczelnik próbował ich zmusić do nieodpłatnego odczytywania gazomierzy. Wtedy „Solidarność” pomogła i z 30 listonoszy do związku zapisało się 15 osób. – Na tym pomoc się skończyła – mówi. – Wstyd się przyznać, po 15 latach zarabiam 1600-1700, z wysługą lat. Moja partnerka też jest listonoszką. Kilka lat temu remontowaliśmy mieszkanie, to musieliśmy dorabiać gdzie indziej – opowiada.

Po pikietach Klaudiusz czyta, jak przedstawiciel pocztowej „Solidarności” na Śląsku dziękuje wszystkim, którzy nie brali udziału w protestach.

Na rejonie. Nóż i dziadówka

– Napadli mnie w tej klatce – głos Bogusi jakby ugina się pod ciężarem starej bramy, w którą właśnie wchodzimy. Zaczyna wykładać listy i mówi dalej. Odstawiła wtedy wózek u dentysty, jak zwykle, wzięła list pod czwórkę. Zbiegał facet w roboczym ubraniu, czapkę spuszczoną miał do brody. Przebiegł, chwycił od tyłu, za szyję. Wysoki, więc ją uniósł, stała na czubkach palców i się dusiła. Zbiegł drugi, bił w twarz.

– Saszetkę miałam pod bluzką, paskiem byłam okręcona dwa razy. Nie mogli zerwać, to upadłam i uderzyłam o stopień. Z saszetką uciekli na podwórko, chciałam za nimi, na czworakach. Próbowałam krzyczeć, ale tylko taki jęk się wydostawał. Usłyszała mnie pani Kasia, pomogła mi wybrać numer do naczelnikowej. Twarz mi napuchła, tu krew na schodach wszędzie. O, panie Marianie! Mam coś dla pana! – woła Bogusia i wręcza list.

– W saszetce było 14 tysięcy. Pan Marian nie dostał wtedy pieniędzy. Poczta potraktowała mnie jak współwinną. Czy sama nie sfingowałam napadu? Dlaczego się nie broniłam? Jedna baba przy kości, z Biura Bezpieczeństwa, przez godzinę notowała zeznania, a potem pytała: ale jak to nie mogła go pani wcześniej zauważyć? Nie dostałam pomocy psychologicznej. Łykałam tylko leki na uspokojenie i leżałam w łóżku całe dnie. Jednego dnia córka stanęła nade mną i powiedziała: „Mamo, śmierdzisz”. To mnie otrzeźwiło. Wyrzuciłam leki i wróciłam do pracy. Dalej roznoszę emerytury i renty po tym samym rejonie. I boję się podejrzanych osiłków.

W wakacje przestraszyła się chłopaka w bluzie, który wszedł do klatki galeriowca. Czekała pół wieczoru, aż wyjdzie.

– Poczta mi nie pomogła, ale ludzie pomogli. Wypatrywali, czy przychodzę o czasie, dzwonili, wychodzili po mnie – mówi. Za roznoszenie pieniędzy z rent i emerytur nie dostaje nic ponad etat 1500 złotych.

– Poczta skasowała dodatek kasowy.

– A co to?

– Dodatek za odpowiedzialność roznoszenia takiej ilości pieniędzy. Nie mamy już nic. A napady są nadal – mówi.

– Listonoszka to w ogóle ma przechlapane – dodaje. – Przyniosłam pocztę, gość miał dobry dzień i postanowił opowiedzieć, jak zadźgał człowieka, za którego siedział. „...i tak go dźgałem!”. Machał kuchennym nożem przed nosem, to wciągnęłam brzuch. „I co, panie Andrzeju?”. „Nic. Odsiedziałem i wyszedłem. Ale mogliby mi mieszkanie inne dać, bo tu zimno”. Odłożył nóż i podpisał dziadówkę z opieki. Albo wypłacam rentę matce, a syn siedzi na łóżku i rzuca w matkę stołkiem. Ja się uchylam, ona dostaje. Albo: „Bogusiu, jest taki preparat, tak działa, że żona się ze mną w łazience zamknęła”. Otwiera goły 60-latek i „chodź, Bogusia”.

– Co wtedy robisz?

– Mówię: „Jasiu, spierdalaj, idź załóż spodnie, i tak do ciebie nie wejdę”. Rentę płacę mu na klatce, nie będę się z dziadem szamotała.

Radykalna chęć podwyżki

Poczta broni się przed buntem. Klaudiusz Wieczorek, koordynator śląskiej pikiety, jedzie po demonstracji w rejon, a kiedy wraca na urząd, czeka na niego dwóch panów z RS-u (dyrekcji regionalnej) z dyscyplinarką.

– Za co? – pytam.

Po pierwsze, tłumaczy Wieczorek, pracodawca zarzucił mu, że w internecie źle pisze o związkach zawodowych („ZZ teraz liżą tyłki zarządu, a za parę dni będą się łasić do pocztowego bydła”).

Po drugie, że demotywuje kolegów, czyli zaleca pracować tylko osiem godzin („Człowieku, płacą ci za 8 godzin, czego nie zrobisz – jeb do fachu, a erki na ponownie, jeśli będzie ktoś próbował cię straszyć – pisz do mnie”).

Po trzecie, organizuje nielegalne pikiety (była zarejestrowana).

Po czwarte, dwukrotnie nie rozniósł ulotek reklamowych (nie zdążył w czasie pracy osiem godzin).

Nadal jest członkiem „Solidarności”, jednak związek nie zareagował na jego zwolnienie. Podobno było zamieszanie i nie zdążyli się zająć.

To Listonosze Polska zorganizowali zbiórkę, udało się zebrać pieniądze na życie i prawnika. Zatrudnił się przy pakowaniu paczek, ale walczy w sądzie pracy, chce wrócić na pocztę.

Rafał Czerski, współzałożyciel Listonoszy Polska, zostaje zwolniony 27 marca.

„W dniu 28 lutego kolportował pan na terenie wybranych urzędów pocztowych w Warszawie ulotki o radykalnej treści Dość wyzysku. Czas na podwyżki (...)”.

„Namawiał pan listonoszy do niezgodnych z prawem zachowań mających na celu wymuszenie na pracodawcy podwyżki wynagrodzenia”.

„Podżegał pan pracowników poczty do naruszania ich obowiązków, a w szczególności podjęcia przez nich bezprawnej akcji protestacyjnej”.

Miał być także arogancki, wulgarny i prezentować postawę roszczeniową wobec pracodawcy i rzucać krzesłami.

– Rzucałeś?

– Nie rzucałem! – odpowiada Czerski. – Choć przyznam, że czasem mnie poniosło, nie mogłem znieść poniżania, zarzucania mi, że kradnę i się lenię.

– Co powiedziałeś?

– Krzyczała na mnie, to odgryzłem się, że śmierdzi moczem i starymi ludźmi.

Jemu po zwolnieniu też pomogli zbiórką zbuntowani listonosze.

Poczta i „Solidarność” ostrzegają przed zbuntowanymi – według nich stronę prowadzi konkurencja i anarchiści.

Krzysiek z Wrocławia był wzywany do naczelnika. Dostał naganę, że za dużo rozmawia przez telefon na urzędzie. Kontrolowano mu też fachy (listy na biurku) i czy nie odkłada na następny dzień. Kiedy przyszedł chwilę po ósmej, musiał pisać wyjaśnienie, gdzie był.

Michał z Warszawy dowiedział się, że „na proteście został sfotografowany i zidentyfikowany. Mogą być wyciągnięte konsekwencje”.

 

 

Na rejonie. Listonosz na gaz

Oddech mniejszego czuję na łydce, kiedy z bramy wybiega większy.

– Zachrzaniaj! – krzyczy Janek i czerwienieje, więc zachrzaniam.

– No, zachrzaniaj! – Janek już całkiem czerwony, torba chyba okręciła mu szyję.

Mniejszy i większy ujadają jak piekielne ogary. Zatrzymują się kilka metrów dalej, jak gdyby nigdy nic, na niewidzialnej granicy, którą dostrzegają tylko zwierzęta. Odprowadzają nas wzrokiem, mnie na starym składaku i Janka na holendrze, obładowanego listami jak dromader.

Jeśli ktoś ma gorzej od nas, mówią listonosze miejscy, są to listonosze wiejscy.

W Radzionkowie (rejon 21 kilometrów) Klaudiusz w cztery lata wykończył cztery rowery (wszystkie za własne pieniądze).

Dobrosława z dolnośląskiego ma wiejski samochodowy (rejon ponad 70 kilometrów, obciążenie 160 procent). W ciągu pięciu lat zajechała trzy samochody, też swoje. Zawsze kupuje rzęchy, bo asfaltowej drogi jest tu 7 kilometrów. Na paliwo dostaje 83 grosze na kilometr. Stawka nie zmieniła się od wielu lat, więc listonosze samochody mają na gaz, bo z tymi na benzynę nie wyszliby na swoje. Przed świętami wiezie paczki i bagażnik się nie zamyka. Czasem samochód zatrzymuje policja, bo nie ma widoczności. Niektóre przesyłki Poczta liczy jak polecone i trzeba je rozwieźć – lampy, karma dla psa 25 kilogramów (plus pięć gratis). Po dziesięciu latach dostaje od 1400 do 1600 złotych.

Dobrosława buntuje się od grudnia – strzeliła jej pięćdziesiątka, ale ktoś musi młodzież pociągnąć.

Jedziemy z Jankiem na rowerach, rozglądam się za psami, ale na razie nie widać. Zgłodniałem, a Janek tłumaczy, że wiejscy nie dostają już bonów żywieniowych. Poczta zrobiła badania energetyczne i stwierdziła, że mężczyźni nie muszą jeść (bony dostają tylko kobiety, 7 złotych na obiad).

Zostało nam 5 kilometrów. Deszcz kapie Jankowi z wąsa.

Protest i pielgrzymka

8 kwietnia w Warszawie zbiera się prawie 3 tysiące listonoszy z całej Polski. Mają już piąty postulat: przywrócić do pracy Klaudiusza Wieczorka i Rafała Czerskiego. Niosą transparent „Zapomniani przez zarząd, zdradzeni przez związki”. Tłumaczą, że lód na Poczcie puszcza: przed marcowymi pikietami dali ludziom po 300 złotych jednorazowej zapomogi, a teraz, dzień przed demonstracją, wieść, że postarają się przywrócić rezerwę urlopowo-chorobową. Wcześniej nie było o tym mowy.

Andrzej: – Nas już nie kupią.

 

Listonosze z Opola wspominają, że gdy wyjeżdżali na demonstracje, spotkali się na parkingu z listonoszami z „Solidarności”, którzy jechali do Łagiewnik z pielgrzymką połączoną z wycieczką krajoznawczą. Bunt zauważyły związki. Z kilkudziesięciu pocztowych związków powstała Krajowa Komisja Protestacyjno-Strajkowa, żąda 500 złotych podwyżki. Solidarność chce 300. Powołano Pogotowie Strajkowe. Poczta rozmawia tylko ze związkami, więc zbuntowani listonosze, idąc przez Warszawę, zastanawiają się, jak powołać własne, zdecentralizowane, bez etatów i opłacane ze składek.

– A potem?

– Strajk – słyszę odpowiedź.

Na rejonie. Zmora listonosza

Zbiegamy z Piotrem Grygo po schodach, aż łapię zadyszkę. Mamy opóźnienie, trzeba gnać, na każdy list jedna minuta. Od gonitwy niszczą się buty. Doprosił się w końcu o robocze, dostał numer 42, a nosi 46.

Wózek zostawiamy w „Solidarności” Region Mazowsze. Zgodnie z przepisami Piotr powinien go wnosić ze sobą, nawet na ostatnie piętro, ale jak tachać 25 kilogramów? Pod blokiem zostawić nie mogą – 150 złotych odszkodowania za zwykły list i 1850 za erkę, czyli polecony.

Piotr: – Znajdujemy różne miejsca, recepcje, sklepy. To naruszenie przepisów, ale naczelnicy przymykają oko, dopóki nic nie zginie. Dopiero wtedy patrzą po przepisach, dostaje się tylko listonoszowi. Mam rejon pieszy, zwrot za benzynę nie przysługuje, ale czasem jeżdżę własnym samochodem, tak bezpieczniej zostawić torby – mówi.

W „Solidarności” z gazetki ściennej dowiaduję się, na jakiej fali złapać Radio Maryja i jak kląć po katolicku („Psiakostka”, „Na krowie kopytko”, „Kurza melodia”), i że tu, w siedzibie „Solidarności”, znajduje się biuro poselskie posłanki PiS Ewy Tomaszewskiej.

Piotrek szepcze, że u niego na urzędzie z 45 osób z „Solidarności” wypisało się ostatnio 15.

Na urząd przyszedł siedem lat temu. Wcześniej robił na stacji benzynowej, ale przeszkadzało mu, że nocą po alkohol przychodzili trudni ludzie. Ma dobry rejon, inaczej dawno zmieniłby pracę. Dobry, czyli taki, gdzie są obrywy – napiwki po doręczeniu emerytur i rent. Kiedyś, jak listonosz przyjmował się do pracy i narzekał, że mało zarabia, to księgowa w okienku mówiła: „Ty się, synku, nie martw, zarobisz w rejonie”.

Teraz obrywów jest mniej, emerytury przychodzą ludziom na konto. Listonosze o obrywach mówią niechętnie, bo to także powód, dla którego poczta nie daje podwyżek, macie przecież obrywy, tłumaczą naczelnicy, choć dawno nie ma z tego pieniędzy. Im biedniejszy człowiek, tym więcej daje, tłumaczy Piotr. Emeryt i 10 złotych czasem da (tyle samo Bogusia dostała u generała Jaruzelskiego, napiwek z 10 tysięcy, ale to ochrona odbierała), a na nowych osiedlach nie ma zwyczaju obrywów. Nowe osiedle to zawsze kiepski rejon, dużo adwokatów, do których będzie mnóstwo przesyłek. Ale najgorszy dla Piotrka jest ten budynek. Zmora listonoszy. 150 zarejestrowanych spółek, obrywów żadnych. Ludzie często niemili, choć Leszek Czarnecki raz mu drzwi przytrzymał. Chodzimy po labiryncie biurowca, Piotr podrywa sekretarki na to, że robię o nim reportaż.

Po zwolnieniu Wieczorka i Czerskiego listonosze schodzą głębiej do podziemi. Boją się podawać nazwiska i ujawniać, ale Piotr jako jedyny mówi, że mogę podpisać go pełnymi danymi.

 

– Zawsze mogę odejść. Młody jestem, coś znajdę. Ale zanim zmienię robotę, chcę się upewnić, że zrobiłem wszystko, żeby ją naprawić.